Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

— Filut! To ty sobie weźmiesz...
— Rozumie się, co będę mógł najlepszego.
— No, no! Bierz cię licho. Za interes z Pęczkowskim warto: dałeś dowód niepospolitej zręczności.
— Jużto, — przerwał Smoliński, wiedząc że hrabia lubił dosyć choć niezgrabne pochlebstwo — jużto przyjmując, co mi słusznie należy, muszę się i hrabiemu dziwić. Dwa interesa wśród balu tak obmyśleć, to trzeba głowy Sa...yna!
— Patrzcie trutnia! Dopiero dziś przekonał się, że mam głowę!
Smoliński rozśmiał się na całe gardło.
— A teraz — rzekł hrabia — jeszcze słówko. Powiedz mi, — przystąpił do niego bliziuchno i głos zniżył — skąd ta stara kwoka, hrabina Czeremowa, rozumiesz, skąd ona mogła przewąchać, że my nie jesteśmy w tak złotych interesach, jak sobie ludzie myślą?
— Alboż co?
— Ba! co myślisz! Wczoraj mi poczęła prawić komplementa słono-gorzkie, na które jej potrafiłem odpowiedzieć. Wyobraź sobie, że śmiała mi wyrzucać Samodoły, dane mojej żonie z długiem bankowym i swojemi deportatami, od których procent płacę.
— Żartowała staruszka.
— Śliczne żarty! A sobie jednakże zostawiła ośmset dusz czyściuteńkich.
— I dlatego nie wypadało jej drażnić, panie hrabio.
— Nie mam co starej oszczędzać: wiem dobrze, że idzie zamąż, a kto ją weźmie, nie oplącze się darmo.
— Kto, kto! Hrabina Czeremowa?
— Jak ci mówię.
— Ej, to żarty!
— Nie, wcale nie żarty; bierze sobie ubogiego, młodego, ładnego chłopaka, któremu resztę majątku chce zapisać, czy podobno sprzedać. A ja z posagiem żony zostanę na Samodołach. Wymówki, czynione mi wczoraj, były podobno tylko powodem wyszukanym