Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

podniósł głowę, pokiwał nią i, podpędziwszy klacz, rozmawiając swobodniej z Franią, która odzyskała wesołość, śmiała się i czuła bezpieczną pod zasłoną ojcowskiego ramienia — zajechał tak przed ganek i, Chorążankę poklepawszy jak zwykle, do stajni odprawił.
Wiadomość o podjazdach tatarskich hrabiego tak starego opanowała, że się z Rozbojem nie przywitał nawet, nie posiedział na ławce; a zawoławszy Franię i Brzozowską, wszedł zaraz do pokoju naprzeciw. Brzozosia, tak ekstraordynaryjnem wezwaniem stropiona, bo nigdy o tej godzinie powoływana nie była, wpadła jak burza i stanęła, poglądając to na ojca, to na córkę.
Kurdesz wyjrzał za drzwi, pogładził wąsa, poprawił włóczkowego pasa i rzekł do Brzozosi, pałającej już niepohamowaną ciekawością:
— Moja serdeczna panno Marjanno!
Na tak niezwykłe powitanie Brzozosia otwarła ogromnie gębę i, spodziewając się czegoś nadzwyczajnie dziwnego, oczy otworzyła także, ręce obie podniosła, stojąc jak w słup obrócona Lotowa żona.
— Moja serdeczna panno Marjanno, — powtórzył stary — gdybyś też raz w życiu, przez przyjaźń dla nas, potrafiła język za zębami utrzymać.
— I pluń, panie rotmistrzu! — z oburzeniem odparła, odwracając się, Brzozosia. — Cóż to znowu? alboż to jaką zrobiłam plotkę? co to jest?!
— Plotkę nie plotkę, znam twoje serce złote, szanuję cię, to dosyć powiedzieć, jak moją nieboszczkę; ale prawdą a Bogiem, język ci często świerzbi.
— Ale cóż to jest u kaduka! — gorącując się i burcząc, przerwała Brzozosia. — Cóż to za jakieś dziś nie wiedzieć skąd i czego wymówki?
— Ale to nie wymówki, to tylko przyjacielskie przestrogi.
— Cóż to jest? Skąd? co? naco? poco te przestrogi?
— Co jest, mospanie? To ważna sprawa, a w niej in primis...