— Dział nie miałem, a wreszcie — dodał skromnie Wejhard — ja, a Generał Miller to wcale co innego, nie myślę się z nim równać.
Niezgrabnie tém pochlebstwem zakadziwszy Millerowi, Wejhard uśmiéchnął się rad z siebie, jak gdyby psu rzucił kawał zatrutego mięsa i dodał:
— Radzę idźcie, bo nigdzie się jak tam zbogacić nie możecie, a spóźnicie się, to wam kto inny ten kąsek z przed ust pochwyci.
— Ale cóż będzie z Prusami?
— Poczekają! rzekł Wejhard.
— Do Częstochowéj kawał drogi, pójść, i tam trzeba pomarudzić, a nim się nazad powróci.....
— To wszystko razem nie zabawi, rzekł Hrabia, przyjdziesz pan tylko, krzykniesz, poddadzą się, — zabierzesz co ci się podoba i wrócisz. Cóż mnisi przeciwko nam poradzą?
To prawda, to prawda! odparł Miller popijając i dumając, ale...
— Niéma ale, potrzeba iść i iść prędko, żeby nie mieli czasu obwarować się, wzmocnić, lud zwołać i ślachtę, trzeba korzystać z ich przestrachu...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.