Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.
290





XXIII.

Nazajutrz rano, do pierwszéj myśli wróciwszy, ale na inną obracając się stronę, szwed znowu rzucał kulami od wschodu. Ztąd w istocie obawiać się było można wielkich szkód, jeśli nie dla klasztoru, to dla kościoła, którego okna i facjata zwracała się w tym kierunku.
Nieustanność szturmów, niepokój ciągły, wrzawa, strachy co chwila nowe, pomimo usilności Kordeckiego, wlewającego odwagę w swoich ludzi, musiały zwątlić najwytrwalszych nawet. Większa część twarzy pochmurniała, nawet mnisi życiem niezwykłém zmęczeni, zwiesili głowy na piersi i nikt jeszcze nie śmiał po-