Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

gość, którego gospodarz postanowił sobie ukłonem, a bodaj rozmową zatrzymać, nie wiele był obiecujący. Ale włóczęgi najlepiej piją, najchętniej jedzą zastarzałe wiktuały, i czasem też, nie targując się, płacą.
O kilkanaście kroków od gospody przerzadzone drzewa, dozwoliły tylko co oku wpatrzyć się w nadciągającego... Szedł zwolna, nie śpiesząc się. Korytkiewicz pilno, acz nie dając znać po sobie, egzaminował go, chcąc wiedzieć, do jakiej kategoryi wędrowców ma go zaliczyć.
Choć nie czytał Sterna, miał swą własną klasyfikacyą podróżnych Korytkiewicz, i bardzo praktyczną. Podróżni piesi dzielili się u niego na różne odcienia, które po pewnych zewnętrznych oznakach łatwo rozpoznawał oberżysta. Myślał właśnie do jakiej kategoryi ma nadchodzącego zaliczyć. Nie było łatwem rozstrzygnąć, gdyż wędrowiec wydawał mu się skomplikowany. Wyrazu tego użył sam w duchu Korytkiewicz.
W istocie, postać była oryginalna... Człowiek w wieku już dosyć podeszłym, krzepki, krępy, twarz czerwona, co oberżystom się podoba, bo jest oznaką tkliwych uczuć dla spirytualnych napojów; nos kameryzowany, oczki małe wśród pomarszczonych powiek, włos rzadki na pół siwy. Wyraz twarzy był jakiś osobliwszy, pogardliwy, obojętny, cyniczny, a nie głupi, coś Dyogenesowego z niej patrzyło, ale Dyogenesa z musu nie z zasady. Ubiór zdradzał albo sknerstwo obrzydliwe, albo ubóstwo wielkie. Buty były dziurawe, wykoszlawione, okryte błotem starem i pyłem świeżym, nie pokrywało ich ubranie równie niedbale wciągnięte raczej niż włożone, a trzymające się na je-