Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawnik się ukłonił niżej jeszcze. — Jakże godność pańska?
— Piotr Kornikowski, stolnik nurski.
— Miło mi poznać waćpana dobrodzieja, zwłaszcza, że Kornikowscy herbu Rola?
— Tak Rola.
— Z Mazowska itidem, z których jeden miał za sobą Malewiczównę z Malewa, znany był mi intime...
— Mój stryj nieboszczyk, requiescat in pace.
— Umarł! proszę asindzieja? umarł!
— A kogoż mam szczęście tam insperate poznawać i szczycić się zawiązaną miłą mi konwersacją? — spytał z właściwą wymową pan stolnik.
— Kordziłowicz Inocenty z Wołynia, z pod Lucka — odparł prawnik — z Kordziłówki szlachcić, mogę powiedzieć, tak dobry jak i drudzy i possesionatus, acz na cząstce.
— Bardzo mi miło zaszczycić się towarzystwem waćpana dobrodzieja!...
Gdy tak wzajemnie prawią sobie starzy komplementa w smaku czasu owego, usunęli się nieco, by natłokowi ustąpić, a stolnik nagle jak sparzony, ogromne oczy na kupca wytrzeszczył. Falkowicz, który go już może za nowo przybyłymi nie widział, odezwał się do kogoś; dźwięk jego mowy doszedł uszu pana Kornikowskiego. Schmurzyło się nagle oblicze, zacisnęły usta i pożegnawszy szybko Kordziłowicza, który miał intencję wprosić się na miodek lub węgrzyna, o ile mógł szybko wyniósł się ze sklepu.
Ale jak wzruszony! jak trzęsący! jak blady! jak