Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

oddychający ciężko! Oczy mu mgłą zaszły, łzą może i ze schodów, o których zapominał, tylko co się nie stoczył; przecież Kordziłowicz go jakoś podtrzymał, co dało powód do nowych uścisków i poleceń pamięci, a stolnik, jak napiły, powlókł się, sam nie wiedząc dokąd, i zamiast ku Ratuszowi, skręcił się ku Dominikanom, zapomniawszy, że na niego czeka Dorota.
Poznał on ten głos, chustka się nieco usunęła, dojrzał twarzy i był przekonany, że w istocie Siekierzyński został kupcem.
Był to cios tak dla niego wielki, straszny i niespodziewany, że w początku powtarzał tylko: kupiec! kupiec! i szedł jak przybity. Zastanowił się chwilę, zbierał myśli.
— Niech kaduk porwie! sza! sza! ani mu powiem, żem go poznał! potrzeba to utopić! żeby świat nie wiedział, nie widział, nie domyślił się. Wstyd! hańba! strata szlachectwa! Siekierzyński! Siekierzyński! a! a! gdyby się nieprzyjaciele ich dowiedzieli!
I pochwycił się oburącz za głowę.
— Nikt! nikt o tem wiedzieć nie powinien! ani ja! ani ja nawet! Falkowicz! Falkowicz! szaleństwo! jakiś głupiec mu to doradził, a on głupiec drugi, że to przyjął! A! rozumiem teraz, naco mu potrzeba było pieniędzy! Gdyby się był utopił, nie tylebym się dziwował! Ale kupcem zostać! Siekierzyńskiemu! Nie lepszać nędza, ubóstwo, żebranina... wszystko lepsze...
I rozprawiałby tak stolnik długo może, gdyby go Dorota, dognawszy, nie chwyciła za rękę.
— A co? — spytała — a co! nieprawdaż?