Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

jak nigdy. Nawet do niej kilka słów przemówił uśmiechnięty.
— No, moja Doroto — rzekł — wynudziliśmy się dosyć w mieście i wywędzili, może pan Bóg da, że pojedziemy na wieś, tymczasem ja teraz już częściej będę z tobą, przygotuj-że mi co zjeść.
Dorota odmłodniała, głos jego posłyszawszy i pobiegła raczej niż poszła do kuchni naradzić się z Kaśką służącą, którą od lat kilku do pomocy sobie przybrała, coby paniczowi zrobić na obiad. W mieście to łatwo, bo wszystko pod ręką — a Dorota tak była czegoś szczęśliwa, że się te wycieczki skończyły, że Tadeusz gadał do njej i chodząc u siebie po izbie, świstał nawet!! — Po obiedzie, który był wyśmienity i przypomniał lepsze, stare czasy w Siekierzynku, odpoczął trochę Siekierzyński, a gdy zmierzchło, puścił się (tylko już bez szabli) na Grodzką ulicę.
Tu wszedł do pięknego domu na pierwsze piętro i jak stary znajomy, przestąpił próg dostatniego mieszkania Michała Balcera, kupca i mieszczanina lubelskiego. Był to ten sam tłusty, rumiany, wesoły jegomość, którego dawno przedtem spotkał Tadeusz na przechadzce za zamkiem w szamerowanej bekieszy.
Staruszek, siwy już dobrze, siedział w krześle wygodnem koło okna wychodzącego w ulicę i patrzał na ruch miejski, nie mogąc już w nim uczestniczyć; nieco opodal za stołem zajęta jakąś robotą, w okularach na nosie, poważna matrona mówiła coś do małego dziecięcia, którę koło niej kręcąc