Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

się, szczebiotało. Dzieciak był rumiany, z bystrem spojrzeniem, śmiały i wesoły. Przy pani Michałowej, z robótką także, odpowiadając coś i uśmiechając się, siedziała młoda mężatka; synowa kupca, uważnem okiem śledząc każdy ruch chłopaka swego. Z drugiej izby przez drzwi wpółotwarte, piękna młodej dziewczynki głowa, strojna we włosy jasne, ciekawie zdawała się czekać wejścia Tadeusza.
Pokój był raczej bogato niż wytwornie ubrany; wszedłszy, widziałeś, że to nie próżniaczy bawialny salonik wiejski, w którym tylko gości przyjmują pogadanką i ukłonami. Naokoło stały gdańskie piękne mebliki, ciekawe sprzęty cudzoziemskiej ręki dzieła, zegary sztuczne, kufry obijane skórami morskich zwierząt i złoconemi bronzami, pudła z hebanu i słoniowej kości, srebrne misternej roboty puhary. Po ścianach było kilka pobożnych obrazów ze szkoły gdańskiej, i portrety kilku królów. W pośrodku obok stołu przepyszne cacka z różowego drzewa, ozdobne rzeźbą z kości i kruszcu, był kołowrotek pani Joachimowej z jedwabiem, który zwijała. Na szafeczce pokrajana sztuka materji zwieszała się, fałdując przepysznie; dalej kilka ksiąg rachunkowych, w ponsową skórę oprawnych, otwierało swe karty gęstemi podzielone linjami. Wszędzie obok dostatku widać było ślady pracy i zajęcia.
Zaledwie ze drzwi półotwartych ukazała się w mroku twarz pana Tadeusza, wszyscy go prawie powitali uśmiechem, słowem, skinieniem. Kupiec wstał z krzesła i przyszedł go przywitać, żona jego wskazała mu siedzenie, uśmiechnęła się pani Joachi-