Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

usz, — zgoda! zgoda! a nie zaczepiajcie ludzi po drogach, nie chcecie-li mieć znaków na łbie...
To mówiąc, wskoczył na bryczkę Siekierzyński, skłoniwszy się szlachcie, i kazał jechać, a Wichuła, obryzgany krwią, sparł się na swojej, wołając, żeby mu szmatę i wódki przynieśli. Ledwie słowa te wyrzekł, upadł nieprzytomny na trawę.
Było tam komu ratować go, nie zwrócił się więc przeciwnik i ruszył tymczasem do Czerska, otarłszy sianem szabelkę, tak chłodny, tak spokojny, jakby przed chwilą nie skosztował ludzkiego mięsa.
— A niech go djabli wezmą! — wołał Wichuła, gdy go otrzeźwili i obwiązali, — chyba życ nie będę, jeśli mu uszów nie poobcinam! kanalją jestem, że byłbym go posiekał na kapustę, gdyby jeszcze sekunda, ale mnie przeciw wszelkim regułom zajechał.
Z rozciętą głową trudno było ruszyć do miasteczka, zawrócono więc do domu i z wielkiem podziwieniem brata młodszego, pana Aurelego Wichuły, wszedł Ksawery ogromnie zły i klnący na czem świat stał, do izby, gdy sądzono że do Czerska dojeżdża.
— A to co? panie bracie? — zapytał Aureli, postrzegłszy szmatę i krew, — konie ponosiły.
— Idź do djabła z końmi! konie! pies powiedź pokąsał? Spotkałem się z tym hołopiętą Siekierzyńskim i ten mnie tak poczęstował, ale chyba żyć nie będę, jeśli go nie zbiję na kwaśne jabłko.
— Co! Siekierzyński pana brata! — a w tem i siostra wybiegła z lamentem, z płaczem, z kluczykami