Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

mało ma w kraju równych, pragnąc splendor dawny odświeżyć, chwyta się!...
— Ale o cóż chodzi, o deputację wszakże?
— Nie, JW. panie, deputacja była tylko, iż tak rzekę, pozorem dla bliższego przypatrzenia się przedmiotowi myśli naszych. JMPan Siekiera Siekierzyński, którego naddziad, jak to JW. panu wiadomo. — Wojewoda ruszył ramionami.
— Którego naddziad piastował godność supremi belli ducis, a dziadowie Castellaneautus et Palatinata magna cum laude gesserunt...
— Cóż tedy, stolniku?
— Pan Siekierzyński między szlachtą koronną memorja gestorum swych przodków, fulgens, zamierza znaczną odziedziczywszy fortunę, wstąpić w święty stan małżeński i dożywotnią przyjaźń z osobą jak on rodu znakomitego...
— Szczęść mu Boże! — rzekł wojewoda — ale cóż ja mu na to poradzić mogę?
— Jakto? JW. pan nie widzisz, do czego ta mowa moja zmierza?
— Prawdziwie, dotąd, stolniku, ślepy jestem.
— JW. kasztelanka...
— Jakto? — porwał się z krzeszła wojewoda — jakto? — i roześmiał się tak szczerze, tak szeroko, tak głośno, tak ogromnie, że z przedpokoju wpadł sługa, śmiechem niezwykłym obudzony.
Stolnik osłupiał; wojewoda się upamiętał, wstrzymał wesołości wybuchy i rzekł, ocierając łzy.
— A! stolniku! stolniku! pozwól, niech to żonie mojej powiem, bo nie wytrzymam!