Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

niejaki pan Zeligowski, który o nią trzy razy się oświadczał, ale ona go tak prosiła, żeby poczekał, iż się usunął i bywał tylko czasem u nich jak przyjaciel domu.
Rozkosz bo to była patrzeć na to życie spokojne wdowy Tarłowej i jej córek, tak ciche, tak jednostajne, tak szczęśliwe! Nigdy tam swaru, nigdy krzyku, nigdy chmurki na czole, a taka pobożność, a z nią takie wesele i pokój duszny!! W niedzielę panny z matką idą do kościoła, pobrawszy się pod ręce, gdyby trzy rówieśnice, z książeczkami pod pachą, ubrane czysto a skromnie; idą a na matkę poglądają, to ją która przytrzyma, to jej książkę weźmie, to osłoni od słońca, to chustką okryje... Stara aż płacze z radości i całuje córki, a one koło niej jak kurczątka szczebioczą, cisną się, chichoczą... A choć to tylko same kobiety mieszkały i młodzieży nie brakło, która do domku zaglądała, takie tam było życie przykładne, zwyczaje święte, że ktoby co na nie powiedział, byliby go sąsiedzi ukamienowali.
Wdowa już po razy kilka wspomniała córkom o zamążpójściu, obawiała się je, broń Boże śmierci, zostawić tak same bez opieki sierotami na świecie; ale żadnej nie zamarzyło się jeszcze inne nad domowe szczęście, żadna nie chciała opuścić matki. Płakała wdowa, lecz zmuszać nie miała siły, a tak była im wdzięczna za przywiązanie. Gdy stolnik nadmienił jej o Siekierzyńskim, zamożnym posiadaczu pięknej wioski, nic na to nie odpowiedziała, prosiła tylko, żeby przyjechał, myślała, że się po-