Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

pójść z torbami, lub wieżę odsiedzieć. Znaczyło to, że się wydatku ani nawet odpowiedzialności osobistej nie zlęknie.
Skarbnikowicz odpierał donoszone mu usłużnie pogróżki, mira cum superbia, milczeniem; powiadał nieboszczyk pan Kornikowski. Kilkakroć pleban, poczciwy starzec, który z obudwu chciał żyć w zgodzie a nieustannie narażał się obu, usiłował napróżno pojednać zwaśnionych sąsiadów. Wichuła odpowiadał bez ogródki: — Kpię z tego hołysza! — a Siekierzyński najzimniej: — Ja się na niego nie gniewam, ale żyć z nim nie chcę.
Nazajutrz schwytane gęsi Wichuły w przenicy pana Siekierzyńskiego wisiały na długich tykach, a karmny wieprzak pani Kunegundy, podobno na ulicy złapany, zabity i w proso wciągnięty, leżał nade drogą w pokrzywach... A gdy taradajka skarbnikowicza przejeżdżała mimo dworku sąsiada, Wichuła wychodził umyślnie do bramy i siadał na ziemi w nieprzyzwoitej postawie... czego zresztą patrzący wgórę Siekierzyński nie widział. Ludzie ich, nieustannie panów drażniąc, psoty wyrządzali niegodziwe, wojna wrzała nieustanna; w dodatku wywiązał się z niej proces brudny i nudny...
Wichuła, którego ojciec gzieś na wielkim dworze niedawno marszałkował i dobrze się obłowił, zamożny, żądny, skąpy, z gębą wyszczekaną, z czołem wytartem, ale sprytny, zwinny i przebiegły, wiele łez panią Siekierzyńską kosztował. Z jej strony byłaby wszelka gotowość do zgody, ale śmiałaż ją nawet zaproponować mężowi?? On lepiej wie co