Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— To nie tak było! podstawiłem tam sam Piąteckiego, żeby nas wyręczył... to neofita, jemu i taka szlachta dobra.
Tadeusz roześmiał się.
— Czego się asindziej śmiejesz? To cię nie martwi?
— O! ani trochę!
— Proszę! a ja się bałem, żebyś się nie rozchorował.
— O! co o to, możesz być pan spokojny.
— Ale cię to przecie od tentowania szczęścia in matrimonio nie odstręcza?
— I nie zachęca! — rzekł Tadeusz.
— Co do mnie — przerwał stolnik — widać, że nie mam szczęścia do swatowstwa, trzeba temu dać pokój, rób sobie, waćpan, co chcesz. Jedną tylko mam prośbę, pamiętaj na ród swój i obowiązki jakie na ciebie wkłada. Żeń się zresztą z kimkolwiek, byle ze szlachcianką doprze urodzoną, nie myślmy o Tarłach i Opalińskich, o kasztelankach i tym podobnych specjałach; ojciec waścin miał zacną i godną kobietę, chociaż Pilecką. Aleć prawdę i Pileccy niczego! z Jagiellonami się zetknęli! zapominam!
Tadeusz umilkł i nic nie odpowiedział, stolnik rychło umknął do Czerczyc. Gryzły go niepowodzenia srodze, rad był widzieć żonatym pupila co najrychlej, a dokoła nikogo nie mógł znaleźć stosownego; bał się zaś jak ognia, aby Tadeusz, idąc za jaką serdeczną skłonnością, nie zniżył się do związków z rodziną świeżego lub wątpliwego szlachectwa.