Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

ła! poco? daj, waść, pokój! radbym zapomnieć, żeś tam był kiedyś! unikaj, waść, tego przeklętego miejsca.
Posłuszny Siekierzyński, choć go to kosztowało, słuchał starego przyjaciela i starzał na wsi w okamgnieniu. W kilka lat począł szron wczesny pobielać mu skronie i stolnik, który żeby nie pedogra, zdrów był i czerstwy, ujrzawszy to, niepomału się zafrasował.
— Żeń-bo się, waść! — mówił — żeń się sobie z kim chcesz! byle ze szlachcianką, bo coś mi zaczynasz szpakowacieć przed czasem, z niczego jak z nudów... A zresztą czas bo waszeci, żeby na nim dom nie wygasł, masz obowiązki, niech-że na pogrzebie twoim tarczy nie gruchoczą z waścinej winy.
— Sam wiesz, panie stolniku, żem się starał.
— Ale to trzeba jakoś żywiej się brać... co u licha!
— Nie widzę nikogo.
— Już waści powiadam, byle szlachcianka, byle dobra szlachcianka, więcej nie żądam...
Tadeusz spuścił głowę, westchnął, nic nie odpowiedział.
Coś w kilka miesięcy potem, stary Jakób na terlicy odwiecznej, przycwałował do Siekierzynka z listem, który stolnik drżącą nakreślił ręką, w kilku tylko słowach.
Periculum in mora, proszę jutro zjechać do Czerska, gdzie i ja się zwlekę, sprawa pilna i dobra, a pójdzie jak po maśle. Ad videndum et componnendum, amicus. P. K. mp.“