Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

Tadeusz, nie mogąc wybadać z człowieka, poco go wzywano do miasteczka, pospieszył i u Icka Szklarza znalazł stolnika, który przez okno wyglądając, już na niego oczekiwał.
— Otóż co teraz to nie ujdzie na sucho i jak mi Bóg miły, już się waść ożenisz!
— A to potoś mnie wezwał, panie stolniku?
— A pocóżby u licha, zjechał tu do sprawy spadkowej dawny mój towarzysz skolny i najlepszy przyjaciel, którego, prawda, lat dwadzieścia nie widziałem, aleśmy zawsze amicissimi. Pan Sebastjan Marżycki, godny człek i szlachcic karmazyn, prawda, że Marżyccy nie byli na krzesłach, nie posiadali starostw, ale od lat czterechset filjacia nie przerwana, zacnych ludzi i koligacji uczciwych. Pan Sebastjan Marżycki ma syna i córkę, lat dwadzieścia i dwa; słuszna, zdrowa, przystojna, podobać ci się musi, a słowo mi dał, że ją wyda za waści... Już teraz chybabyś sam nie zechciał. Weźmij, waćpan, na siebie kontusz porządniejszy, każ zawołać cyrulika, żeby cię ogolił i ruszajmy. Tylko przestrzegam, że spoi, nim od progu do ławy dójdziesz.
— Ale ja pić nie mogę!
— Musisz pić, kochanku, mnie jak męczy pedogra, a dla twojej przyjaźni piję i pić będę.
— Ślicznie się zaprezentuję!
— To nic, taki obyczaj domu, na to nie ma remisji... musisz pić i upić się. Pan Marżycki mówi, że szlachcic dla kompanji powinien pić, choćby duszą rzygnął.