Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Chodził do niej codzień, przesiadywał długo, spoufalił się łatwo i wkońcu bez żadnej ogródki i długich przygotowań rzekł jednego wieczora:
— Pani się musisz domyślać poco mnie tu pan stolnik sprowadził: jakie są starszych projeky! co też pani na to?
— No! a pan? — spytała — toć mnie się pierwszej objawić ze zdaniem nie uchodzi!
— Co do mnie, byłbym szczęśliwy, gdyby projekty przyszły do skutku. Byłbym szczęśliwy! — wymówił pocichu i jakby te wyrazy niestosowne sparzyły mu usta, westchnął ku Lublinowi z żalem stłumionym.
— Przyznam się panu, żeś mi się dosyć podobał — odpowiedziała Klara — nie lubisz pan ucztować to pierwsza zasługa, bo mnie te biesiady kością już w gardle siedzą. Jesteś młody jeszcze, przystojny, rozsądny, majętny mówią, czegoż mogę więcej żądać.
— Bardzo dziękuję, więc mogę...
— O poczekaj, poczekaj, pan! — zawołała Klara. — Ale pan mnie nie znasz i nie wiesz, co bierzesz na kark! Naprzód wcaleśmy nie bogaci, a nawet myślę, że wkrótce ojciec przy zięciu osiąść będzie zmuszony, a co zatem idzie i pijatyki nasze przejdą do pana. Po mnie nic nie weźmiesz krom małego porządeczku po matce, ale to niewielka rzecz, kochany panie. W dodatku i ja nie taką może jestem, jaką się wydaję, przywykłam być panią w domu.
— I będziesz nią u mnie.
— Pracuję, ale po mojej głowie i nikogo nie słucham, jestem dosyć uparta...