Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

rozwarły i dorosły mężczyzna, czarno zarosły, barczysty, licho odziany, wpadł hałaśliwie do komnaty i zwrócił na siebie uwagę wszystkich. W początku myśląc, że to gość nowy, posunął się ku niemu gospodarz, ale nikt go nie znał. Stolnik tylko i Tadeusz pobledli.
Był to Ksawery Wichuła z zakrwawionem okiem, rozdętą nozdrzą, rozwianym włosem, nagle ukazujący się w spokojnem towarzystwie z twarzą widocznie gniewem zapaloną i wargą od złości i niecierpliwości drżącą. Na widok jego tak każdy przeczuł jakąś katastrofę, że wszyscy oniemieli, przerażeni cofnęli się od niego i oczekiwali tylko piorunu, który groził niechybny.
— Panie Marżycki — zawołał donośnym głosem Ksawery Wichuła, podnosząc głos — nie znasz mnie pan?
— Nie mam honoru... prawdziwie, ale bardzo mi miło...
— Są tu tacy, co mnie znają — powiódł szyderskim okiem po gościach — jestem Ksawery Zabawa Wichuła, obywatel Czerski do usług i przyszedłem w sam czas spytać pana, czy masz intencję wydać córkę za mieszczanina?...
— Co to jest? — wybąknął gospodarz.
— Ten, którego Wpan masz nazwać swym zięciem — kończył Wichuła, zowie się po szlachecku, jest synem szlachcica, ale lat dziesięć, tak, lat dziesięć kupczył i przedawał w Lublinie, grosza się dorobił frymarkiem i szlachectwo utracił.
Stolnik padł, słysząc te wyrazy, na krzesło, a od Tadeusza wszystko co żyło odstąpiło, jak od zapowietrzonego, panna Klara zdjęła z palca pierścionek zaręczyn i ze wzrokiem pogardliwym rzu-