Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

jęcia się wszystkiem nie dozwoliła pani skarbnikowiczowej rozpadać się i płakać, musiała nieboraczka, acz chora i niedomagająca, myśleć naprzód o pogrzebie stanowi nieboszczyka przyzwoitym, potem o losie dziecka i swoim.
Wichuła, jak się o śmierci z powszechnego krzyku dowiedział, plunął tylko ze złości, widząc jak go żałowano i zawołał:
— Macie po kim się rozdzierać! Zdechł, to mniej jednym psem na świecie, a teraz pogramy z jejmością i synaczkiem...
Ludzie co to słyszeli, zgrozą byli przejęci i z przestrachem poglądali na rozbestwionego gniewem człowieka.
We dworze Siekierzynka, w chwili zgonu dziedzica taki był niedostatek, że gdyby nie proboszcz i nie stolnik nurski, pan Piotr Kornikowski, nie byłoby za co przyzwoicie zmarłego pochować. Ale bracia szlachta i dalecy powinowaci Siekierzyńskich, dowiedziawszy się od księdza o biedzie wdowy, podesłali czego było potrzeba pocichu, tak, że i księży sprowadzić i katafalk piękny postawić i trumnę obić było za co galonem i stypę jeszcze sprawić sutą. Pocieszyła się tem żona, a zwłaszcza frekwencją wielką ludu zewsząd przybyłego, który, jak mówił pan Kornikowski, okazałości niemałej dodawał; a Wichuła o mało się, patrząc na to, nie wściekł ze złości, bo pogrzeb był przepyszny, jakby jakiego magnata. A gdy kondukt przechodził mimo dworku sąsiada, swoim zwyczajem stał we wrotach Wichuła, w czapce, w koszuli tylko i bu-