Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

a choć chłopak miał lat siedm i więcej się bawił podróżą niżeli męczył, wdowa upatrywała codzień coś zastraszającego, to w czerwoności jego policzków, to we śnie, którego potrzebował, to w nienaturalnej, jak mówiła, wesołości jego. Co chwila stawano, pakowano, przepakowywano, dobywano jadła, sukienek, zrywano mu kwiatki, przynoszono wody. Poczciwi ludzie, przywiązani do swojej pani, jak mogli i umieli dogadzali jej żądaniom, często najdziwaczniejszym. Stary Maciej, niegdy stangret, póki było czem powozić, później fornal, nie myślał już nawet powracać do Siekierzynka, choć tam braci i zgrzybiałą matkę zostawił. Czuł się w obowiązku służyć pani i paniczowi dopóki sił stanie, bo ich kochał jak rodzinę swoją. Był to jeden z tych ludzi, co się przywiązują do panów jak do rodziny i gotowiby im zapłacić, byleby od siebie nie odpędzili. Stary był poczciwy ale gdera wielki, tak że nieraz i nieboszczyka pozwalał sobie w żywe oczy nudzić i czynić mu wymówki, zresztą z najlepszego serca pochodzące. Skarbnikowicz z uśmiechem znosił starego sługi nauki, a wdowa zawsze je odpłacała kielichem wódki i podwieczorkiem. Maciej był bardzo poważny, z dumą pielęgnował długi wąs szpakowaty, który trochę czernił i do góry podkręcał, czoło miał zmarszczone, twarz posępną, wejrzenie groźne, a ktoby go nie znał, wziąłby go za złego i popędliwego człowieka. Tymczasem nie było poczciwszej duszy a większego gaduły, i byle mu się dano wygderać, nagadać i nawyrzekać dowoli, więcej nie żądał. W braku ludzi