Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

gadał głośno do swoich koni, a w ostatku sam do siebie, a nigdy inaczej jak spluwając i wymówki czyniąc surowe. Maciej miał jeszcze i tę wadę, że używanie tabaki i robienie jej uważał za wielki i ważny obowiązek, który szedł przed wszystkiemi innemi; nie trzeba go było zaczepiać gdy tarł ją, ani lekceważyć gdy nią traktował. Pewien był bowiem, że jego sposób robienia tabaki przewyższa wszystkie znane zapachem, smakiem, kalibrem, kolorem i jeśli raczył zażyć cudzej, to tylko by się wzgardliwie nad nią uśmiechnąć, a swoją potem pocieszyć. Sławnego tego wiercenia cudownego proszku nauczył się był od bernardyna kwestarza i krył się z nim, jak z największym sekretem. Wszyscy słudzy w Siekierzynku szanowali go bardzo, a w drodze teraz całkiem rej wodził i z niezmierną powagą nieustannie coś pod nosem mrucząc, wywijając batogiem, gadając do koni różnemi głosami, popędzał trzy chude szkapy, które biedną wdowę do Lublina dowieść miały.
Niekiedy odwracał się do swej pani z jaką perorą, lub dla zgromienia Doroty, na którą równie jak na konie zły humor swój spędzał; a na wszystkie żale pani i dziecka ofiarował jako jedyny specyfik tabakę, którą i małego Tadeusza gotów był poczęstować,
— Spać się chce dziecku? a no niechby panicz sprobował bernardynki, to i sen odejdzie! — Jeść się chce? podawał różka, pić? różka; słowem na wszystko miał jedną odpowiedź: różek i tabakę. Ale nie dziw, bo Maciej tabakę uważał za lekar-