Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

co ciekawego i poradzić ze mną. Jegomość bywało w drodze, jak po piasku jedziemy, to i o procesie ze mną pogada. A i to źle, że takoż tabaki nie zażywa, przez to taki delikatny...
Niemniej jednak Maciej bardzo kochał panicza.
Taki był stan rzeczy, gdy dość niespodzianie pan stolnik nurski jednego poranku wysiadł z kolaski na podwórku Siekierzyńskich i o lasce, suwając nogami, trochę podtrzymywany przez Macieja, który go stante pede tabaczką częstował, kroczył do pokoiku pani skarbnikowiczowej, a po drodze rozpytywał:
— A jak się tam pani wasza ma?
— Cóż? siedzi, panie stolniku, w krześle, do kościoła już ją biedne nogi nie zawloką, modli się i stęka, starość nie radość. Ot widzę i pan stolnik, nie przypominając, coś na nogi szwankuje.
— E! to tak mi ścierpły w drodze, kochanku...
— Otóż to i mnie od czasu, — odparł Maciej, — aby cokolwiek, to nogi cierpną...
— A panicz wasz?
— Zdrów, chwalić pana Boga, rumiany; ale delikatny gdyby panienka, już takiej komplecji, — dodał Maciej — chodzi jeszcze do ojców Jezuitów, ale nie wiem poco; bo czegoż on już nie umie? ot, żeby jeszcze gdzie na dwór...
— Dla niego nicpotem dworska służba, tam ludźmi pomiatają, rzucają, trzeba nieraz głód, chłód, bezsen i jeszcze batogi pod humor wytrzymać, a jemu to nie rzecz...
— To prawda, gdyby tabakę zażywał, toby się