Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? nic! — odparł Tadeusz krótko — chodzę i myślę...
— I zapewne czekasz pan na kogoś, na coś? — spytał stary, — ale przepraszam za ciekawość.
— Nic nie szkodzi, — odpowiedział powolnie i unikając jąkania Tadeusz, któremu wesoła twarz i dostatek oznajmujący ubiór nieznajomego dość się podobały. — Nie mam żadnego zatrudnienia, nie czekam na nic i na nikogo. — To mówiąc, westchnął.
Stary, który miał wyraźny świerzb języka, zamilkł przecie na chwilę i dodał jakby ogólnikiem.
— Dziwna to rzecz młodość bez zajęcia... o! gdyby to mnie drugi raz dał Bóg siły i wiek potemu.
— Cóżbyś pan robił? — spytał Tadeusz ciekawie.
— Co? rozpocząłbym życie drugi raz od początku jak pierwsze...
— Jakto? więc nicbyś pan w niem nie poprawił i nie zmienił, tak z niego jesteś rad?
— A doprawdy, że podobno na jotębym nie chciał innego nic, nad to co było.
— Rzadkie szczęście! — odparł z westchnieniem Tadeusz.
Gdy to mówił a zmierzch padać poczynał i do miasta, chcąc zawczasu przejść przedmieścia, wracać czas było, powstał młody człowiek, podniósł się i stary przychodzień i powoli kroczyli ku miastu. W drodze mówili jeszcze o obojętnych przedmiotach, o trybunale, o deputatach, o głośnej sprawie, którą osądzać miano nazajutrz, a o której cały Lublin mówił, bo strona jedna chciała koniecznie dwóch deputatów jakim sposobem w kwaterze strzy-