Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Matka tak była zdziwiona, uszczęśliwiona i przejęta tym niespodzianym moim rozumem, że mnie aż w głowę pocałowała i rozpłakała się z radości... Nastawiła prędko wieczerzę, a gotując ją po kilka razy, patrzała moich pieniędzy, rozpytywała mnie i powtarzała sama do siebie. — No! co sprytny, to sprytny!
I nie wytrzymała przez wieczór, poszła zaraz do sąsiadak pochwalić się synem, sprowadziła starą Kasprową i starą Frankową i kazały mi znów opowiadać, jak to było, kto mi to poradził, jak ja tego dokazałem.
Następnych dni matka sobie siadła pod bramą, a ja poszedłem znowu po Krakowskiem i tak powoli dałem się poznać, że już w parę tygodni miałem sobie przedaż zapewnioną.
Potem, że mi się zieleniny nie podobały, bo to psująca się rzecz, zacząłem handlować różnemi drobnostkami, zabawkami dziecinnemi, szpilkami, tasiemkami, igłami... A żem pracować lubił, wesoło witał kupujących, czasem potrzebnym pokredytował, jakoś mi dobrze szło, tak że cośmy z matką przeżyli to przeżyli, a jeszcze około sta złotych miałem zapasu.
Pamiętam, że już naówczas chodząc koło sklepów, mówiłem sobie: chybaby Bóg nie łaskaw a i ja sklep mieć muszę i taka mnie ambicja opanowała, żem pracował i grosz do grosza składał niezmordowanie, aż w ostatku udało się, jeśli nie sklep mieć swój, to choć budkę koło św. Ducha, gdziem zpoczątku szkaplerze, paciorki, obrazki, madaliki,