Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

W tejże chwili wróciła Cazita uspokojona z siostrą Anną i mężem; mąż był zmieszany, skłopotany, a gosposia udawała wesołość tylko, ale i na jej czole znów widać było troskę... Włoszka starała się uśmiechać, zagadywała, była grzeczna, a mąż czytał z jej twarzy, że rada by była, aby się przyjęcie co rychło skończyło.
Tak przeszedł dzień pierwszy, mało różnie następujące. Biedne dziecko pracowało nad sobą usilnie, aby się zbliżyć do nowej rodziny, ale między nią a niemi nie było łącznika prócz Konrada, który sam cierpiał, był roztargniony, i dopomódz jej nie umiał.
Im więcej, głębiej wglądała w ten świat obcy, tem się jej straszniej robiło. Tam też całe ich gospodarstwo składało się z ciotki Anunziaty, prostej kobieciny, starego Pietra, co w ogrodzie pomagał, ojca, a czasem kuzyna Antonia.
Cazita była swobodna, wybiegła kiedy chciała boso na brzeg morza, w kapeluszu słomianym do ogródka w prostej sukience, płynęli się pomodlić do S. Giorgio Maggiore lub S. Baggio na Rivie... Tu tysiące miała różnych prawideł do zachowania, ostrożności, przyzwoitości.. Była trochę większą panią, ale to państwo zamykało ją jak w więzieniu w ciemnym dworze Robnina... Musiała pilnować i swojego uśmiechu, i ruchu, i słowa, straciła wesołość, tracąc swobodę.
Trzpiotowate dziecię stało się przed czasem zamyśloną i posępną niewiastą.
Czy smutek działał? czy klimat? niewiadomo, ale pod koniec zimy, gdy już skowronki zjawiać się poczęły nad szarą rolą budzącą się do wiosny, Cazita zasłabła, pobladła, poczęła kaszleć; straciła ochotę do życia, płakała tylko, a gdy ją Konrad starał się uspokoić, szeptała mu jedno:
— Odwieź mnie tam! tam! niech tylko popatrzę na Adrjatyk, niech odetchnę mojem powietrzem, pobiegnę do mojego ogródka... będę zdrowa... będę zdrowa.
Konrad nie śmiał jej powiedzieć, że on tam może chory będzie, żal mu się zrobiło biednej, ukochanej istoty...
— Poczekaj, rzekł — niech się zazieleni ziemia, niech ja zobaczę moje lasy w ich świątecznych strojach, nasze kwiatki w młodych sukienkach, nasze jezioro rozkołysane... pojedziemy...
Jak Julja w Shakespearowskim dramacie, w tej cudnej scenie nadchodzącego poranka, Cazita upatrywała wiosnę nadchodzącą w dniu każdym; przyniosła uszczęśliwiona pierwszy listek dzikiego agrestu, pierwszą rozwinjętą w śniegu przylaszczkę; cieszyła się, że lody pękły na jeziorze... i wylatywała na słońce spróbować czy dobrze już grzeje? I wołała: