Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

— Wszystko to dobrze — mówił — ale tak nie może być... ja za żadne w świecie pieniądze zamknąć się nie dam, ino wam powiadam, gdzie będę, abyście unikali tych miejsc, bo na niewolę to się ja nie zgodzę, a i do kościołów chodzić muszę.
Nakupiwszy, co było potrzeba do domu, Konrad powrócił do swej gondoli, która na niego czekała. Tu zastał już nietylko Maćka z węzełkiem pod pachą, ale i starego szewca, który przez ten rok niespełna tak postarzał, jakby mu ich dziesięć przybyło.
Nani wyciągnął do niego rękę z czapką milczący, a z za okularów łzawemi spojrzał oczyma.
— A co? wyście też z powrotem! Hej! hej! paneczku! kogo to miasto raz pochwyci, tego już nie puści nigdy, podobno aż chyba na cmentarz. Patrzycie na mnie... hej! hej! widzę ja, widzę, myślicie: »Stary się posunął.« Ale i wam tak z oczu patrzy, jakbyście też niespełna byli szczęśliwi... A wasze teścisko... dobry człek... ot! po nim. Tak to z nami... mój dobry panie... aby do końca!
Westchnął, spłakawszy się starowina.
Maćka wam pożyczam, — rzekł — ale mi go oddacie, to moja jedyna pociecha. Poczciwe chłopczysko! jeszcze z nim człek choć o swoim kraju pogada, wystęka się, to i na sercu lżej, biedy się zapomni... A muszę też panu powiedzieć, że z niego będzie rzemieślnik jakich mało.
I poklepał go po ramieniu.
Maciek pocałował w rękę starego, ale już skoczył do gondoli, i byliby zaraz odbili od brzegu, gdyby ich, zdala poznawszy, nie nadbiegł »il gran ladrone«, stary znajomy Zanaro, szlafmycą potrząsając w powietrzu.
— Eccelenza! eccelenza! — zawołał — a niechże mam to szczęście choć was powitać na ziemi ojców waszych znowu. Jakże zdrowie? jak humor i dola?
— Ano, jak widzicie... signor Zanaro... — wzdychając rzekł Konrad.
— Pojmuję... zmartwienie z powodu zgonu tego nieoszacowanego kapitana Zenona — pokój zacnej jego duszy! tak! tak! szkoda wielka. Długów słyszę, zostawił mnóstwo, więcej niż ich stara domina dźwignie.
— No? a u was, signor Zanaro... dobrze wszystko?
— Ja! eccellenza, mam metodę moją, żeby mi na świecie dobrze było... jest niechybna: — drwię sobie ze wszystkiego. Na świecie, jak na morzu, dziś burza, jutro pogoda, wicher i cisza; otóż w burzę trzeba sobie mówić, że nie potrwa, a wśród ciszy spodziewać się wiatru.