Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

chłodno, nie okazując najmniejszego wzruszenia, minęła mnie szybko, puszczając się kłusem drożyną do Florencji.
Postanowiłem czekać jej powrotu, ale nie mogąc wytrwać na żarze słonecznym, słaby, zwlokłem się do bliskiej karczemki, nieopodal od drogi. Cały dzień, długi, nieskończony, głuchy jak śmierć, przesiedziałem tu w progu, a Włosi chodząc koło mnie, musieli wziąć za obłąkanego, bo mi się z jakimś przypatrywali przestrachem.
Żem się do rozmowy ich mieszać, ani na pytania odpowiadać nie chciał, i sam o nic nie badał, dali mi w końcu pokój. Ku wieczorowi już postrzegłem tylko z parą koni powracającego, zapewne z Cascine, masztalerza do willi, a późną już nocą, gdy gwiazdy zeszły, i świecące muszki po krzakach lauru i granatów ulatywać zaczęły, szybko przesunęła się koło mnie kareta, w której domyśliłem się tylko powracającej hrabiny.
Nie miałem na co oczekiwać dłużej; powoli powlokłem się do miasta, i stanąwszy nad rankiem, napisałem do niej list szalony, wymowny, błagalny. Musiałem z nim posłać pieszego chłopaka, który powoli wlokąc się i zabawiając po drodze przy bramie każdej willi z rówieśnikami, gdy ja w śmiertelnym oczekiwałem nań niepokoju, powrócił dopiero drugiego dnia z małą karteczką, nakreśloną naprędce.
To mówiąc Wojtek, dobył starego, zszarzanego pugilaresu, który na piersiach nosił, rozwiązał go i ze zwitka papierów dostał ostrożnie bilet, który mi przeczytał.
List ten hrabiny w niewielu zawierał się słowach:
„Nie pojmuję, jakiem prawem ścigasz mnie pan i prześladujesz; jeźli trochę okazanej litości dało mu powód do tego, żałuję mojej dobroci i wyrzucam ją sobie. Widzieć się z panem nie mogę, nie chcę, nie powinnam: postępowanie jego jest niegodne, oburza mnie i gniewa. Przestrzegam, że dalsze usiłowania wciśnie-