Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Piękna pani.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

głem się z nią ukryć łatwo przed oczyma ludzi, ale nie umiałem przed nią; codziennie mnie coś zdradzało, codzień przerażony truchlałem, by nie dostrzegła namiętności, którą wzbudziła we mnie; ale hrabina im widoczniejszym był mój występek, silniej jeszcze zdawała się mnie popychać na drogę, z której już zejść było mi trudno.
Czekałem godziny wieczornej, biegłem do saloniku, zajmowałem wyznaczone mi miejsce, siadałem zapatrując się w jej oczy i słuchając srebrnego dźwięku jej głosu, zapominając o całym świecie. Czasem tylko przychodziło mi na myśl, że jedno słowo może mnie z raju wygnać na zawsze; ale ona była tak pobłażliwą, tak łagodną i dobrą! Zamiast wstrzymywać mnie, zdawała się chcieć jeszcze podbudzić. Mógłżem nie oszaleć? Wprawdzie nigdy słowa o sobie i o uczuciu mojem nie wyrzekłem, ale potrzebowałoż tłómaczenia i mowy, by się wyrazić?
Raz siedzieliśmy tak wieczorem, a Laura jak zwykle mówiła o sobie, bo w opowiadaniach zawsze jakoś ona grała pierwszą rolę, i autobiografia była najmilszą jej pogadanką; gdy wśród ciszy zjawił się jak cień Bank’a — sam hrabia.
Przeciwko zwyczajowi swojemu nie zameldował się, zdaje mi się nawet, że nas podszedł na palcach, i gdy we drzwiach pokazał się nagle, właśnie w chwili opowiadania, które się go tyczyło, myślałem, że pochwycony przezeń w poufałem sam na sam, upadnę i zemdleję ze strachu.
Hrabina, którą nigdy nie opuszczała nadzwyczajna umysłu przytomność, na widok jego nie zmieniła twarzy, ani głos jej zadrżał nawet. Spojrzała, i z krwią zimną tak dziwnie zręcznie zmieniła tok rozmowy, zachowując pozornie tęż samą intonację i postawę, żem się zdumiał i przestraszył jej aktorskim talentem.
Hrabia z cygarem w ustach wszedł pomaluteńku do salonu; uśmiech ledwo dostrzeżony przebiegł wargi jego, spojrzał na żonę trochę szydersko, na mnie z po-