Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/31

Ta strona została uwierzytelniona.

W takiem usposobieniu umysłów najniedorzeczniejszy wniosek bywa przyjmowany łatwo. Ruszyli się wszyscy, obsiedli powozy, zabrano kosz szampana, i cała ta czereda, śpiewając pieśni pół-francuskie pół-polskie, zatoczyła się przed ganek, gdzie naturalnie jej nie przyjęto; księcia Józefa także nie zastali. Odmówienie, które spotkali u drzwi, obraziło przewódców tej demonstracyi...
Musimy choć kartę wizytową po sobie zostawić...
— Zrobimy polowanie!
Nie wiedzieć jak do tego przyszło, ale wszystek drób i ptactwo księżny marszałkowej padło ofiarą śniadania; kury, indyki, pawie, gęsi, pościnano szablami. Trwała ta rzeź i upędzanie się za wypłoszonem ptactwem dobrą godzinę, a ludzie księżny, z razu próbowawszy stanąć w obronie przeciw napaści, zmiarkowali, że z podchmielonymi nie ma co żartować, cofnęli się i wydali na pastwę nieszczęśliwe zwierzęta...
Dokonawszy tej krwawej zemsty na niewinnych ofiarach, tryumfatorowie powrócili w Ujazdowskie aleje, aby tam czas przepędzić aż do reduty... na którą umyślili wtargnąć wszyscy, ufarbowani i poprzebierani za kominiarzy... Przysposobienie do tej nowej wyprawy zabrało czas do wieczora.




Wieczorem przed redutą była herbata u pani Branickiej. Książe Józef, który resztę dnia po przejażdżce rannej spędził w domu z książką, ubrany w tę kurtkę, w której mu tak było ślicznie i do twarzy, pojechał do hetmanowej. Wiedział, że i król miał być tam na chwilę. Traf chciał, żeby się z nim właśnie u drzwi spotkali.
— A cóż to ciebie Pepi nie widać nigdzie? spytał Stanisław August.
Cher oncle, ci mnie tylko nie widzą, co nie chcą.
— Ale rzadkim poczynasz być w zamku...
— Zawsze jestem na rozkazy, najjaśniejszy panie, dodał książe Józef.
Król westchnął i spuścił głowę... Weszli na wschody,