Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale moja Lagrange... grzech to nie wielki... gdybyś nawet zdrzemnęła...
— Doprawdy mości książe nie spałam...
Julce pusty śmieszek przelatywał po ustach, ale usiłowała go ukryć i przytłumić... Patrzała na księcia, a książe na nią z uczuciem spokojnego przywiązania...
Starościc stał osłupiały.
— Cóżeś robiła, moja panno Julio? zapytał po chwili.
— O! dzień nam przeszedł jak zawsze w pracy...
— Ona się istotnie zmęczyła, podchwyciła p. Lagrange. Z rana przychodził Folino dn rysunku... pokażże album moje dziecię... potem de Santis do śpiewu i fortepianu... potem czytałyśmy razem...
— A! tego nudnego Rollina... przerwała Julia... aleś książe kazał uczyć się...
I spojrzała na niego...
— I chodziłyśmy na przechadzkę, dodała staruszka... wieczór był prześliczny...
— A więcej co, moja miła? zagadnął książe
— No cóż, tęskniłam po księciu... odparło dziewczę: jak zawsze...
— O! czyż po mnie?
— Alboż jest kto dla mnie więcej na świecie nad mojego księcia, mojego pana?
— Opiekuna, dodał książe Józef wesoło — starego, nudnego opiekuna, który przychodzi dawać nauki moralne, bez względu na wiek, na młodość trzpiotowatą.
— Książe się obgadujesz, rzekła Julka; a mnie się na łzy zbiera, gdy na ciebie patrzę...
— O! już jak ona kocha księcia, to doprawdy aż do niedorzeczności, odparła p. Lagrange. Cały dzień, żeby pomyślała o czem innem: rysuje, mówi o księciu; chodzimy, patrzy tylko czy go gdzie nie zobaczy.
— I nie nudno ci tak, moja Julko? spytał książe...
— A! możeż być nudno w takiem szczęściu?
Starościc dojrzał łzy w jej oczach... Spuściła główkę zarumieniła się milcząca.