Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

jej śpiewu... Zdaje mi się, że ją widzę zmienioną, wystrojoną, śmiejącą się stu na raz czcicielom... wietrznicą, pustą i bez serca...
Julka skoczyła od fortepianu i żywo przybiegła do księcia, patrząc mu w oczy wzrokiem, w którym oburzenie błyskało.
— Książe, rzekła, nie wszystkie kobiety rodzą się bez serca, lub tracą je w młodości... Ja czułam je w piersi, nim zaznać jego bicie umiałam; ja go już nie stracę. To życie, o którem mówi stary de Santis, nie uśmiecha mi się wcale, wystrasza mnie jak groźba. Ja kocham ciszę, spokój, ten mój los, nad który szczęśliwszego nie pojmuję, ja czuję, że oklaski nie nasycają, że burzą i niepokoją... Chciałabym śpiewać dla mego opiekuna, grać, uczyć się, wyrozumieć, wypięknieć, aby mnie uznał kiedy za godną tego przywiązania braterskiego, którem mnie biedną obdarował niezasłużenie... Chciałabym być czemś dla niego, dla niego jednego... a potem, gdy mu się znudzę, gdy mnie odepchnie, zapomni, resztę życia spędzić we wspomnieniach, na marzeniu o chwili szczęścia, na rozpamiętywaniu dni jasnych...
Julka rozpłaka się, książe uspakajał ją czule, ale znać było po nim, że się powstrzymywał i hamował, że więcej czuł niż okazywał, że umyślnie nawet wesołość, której w duszy nie miał, udał dla jej rozweselenia. Powrócono do poziomek.
Starościc patrzał przejęty, a ile razy wzrok księcia skierował się ku niemu i firance, za którą stał, prawie się gniewał na niego za to obojętne postawienie go za drzwiami szczęścia, jakby nic nie znaczącą jakąś istotę.




Pokutnicze wyczekiwanie za drzwiami i przypatrywanie się scenie, która coraz zajadlejszą zazdrość budziła w Zabielskim, trwało dosyć długo. Naostatek książe po rozmowie cichej z Julką, którą potrafił rozweselić i ożywić znowu, pożegnał ją i panią Langrage, która zjadłszy niemal wszystkie poziomki, już drzemać znowu poczynała. Po chwili starościc uczuł rękę, która go ujęła i wywiodła na powietrze. Książe