Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/46

Ta strona została uwierzytelniona.

przyglądającej się istocie, którą miała za daleko niższą od siebie, miał w sobie coś tak przykrego i bolesnego, że Julia uczuła od niego ból wewnętrzny; instynktowo otuliła się rękami, cofnęła krok, oddech jej się wstrzymał, uczuła zbliżające się niebezpieczeństwo i oczyma zaczęła szukać opieki pani Lagrange, która stała w kątku, równie jak dziewczę przelękła.
— Czego pani chcesz odemnie? dlaczego się tak we mnie wpatrujesz?
— Patrzę i nasycić się nie mogę! odparła syczącym głosem piękna Anna. Jesteś prześliczną panienko! ale ci to nie daje prawa jeszcze tak się patrzeć na ten portret... Za wysoko sięgasz oczyma.
Julia uczuła w piersiach jakby gorące żelazo.
— Pani! cóżem winna?
— A tak! tyś nic nie winna, zawołała Anna miarkując się; tyś niewinna jak my wszystkie i jak my padniesz ofiarą serca łatwowiernego... Ty go kochasz?
— Pani!... Julii słów zabrakło; łkanie przecisnęło się przez usta...
— Ty go kochasz? nie prawdaż?
— Jest-że to grzechem? możeż być niebezpieczeństwem? spytała Julia, odzyskując przytomność. Cóż światu i pani, której nie znam, do moich uczuć i mojego losu?
— Mnie! nic, ale cię chcę ratować, tyś nad brzegiem przepaści.
— Skądże to miłosierdzie?
W tej chwili dwa wzroki kobiece spotkały się z sobą, i Julia poczuła się już równą Annie... Oburzyło się w niej uczucie godności.
— Czego pani chcesz odemnie? Co to wszystko znaczy? Dlaczegoś tu pani weszła? Kto panią tu wprowadził?
Anna nie spodziewała się tego zagadnienia; idąc czuła się tak wyższą, tak silną; zdawało jej się, że tak z góry potrafi się obejść z wylękłą dziewczyną, iż teraz pojąć nie mogła, dlaczego wstyd jej było i jakiś ogarniał ją niepokój.
— O nie gniewaj-że się moja piękną panno, dodała uśmiechając się kwaśno. Jestem krewną, tak jak siostrą