Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajże! widziałam ją! byłam u niej!
— U kogo?...
— U kochanki Pepi. Doszłam, dotarłam, widziałam ją własnemi oczyma... wiem wszystko.
— A! mów! mów! jakże to wygląda?
— Fantazya zdziczałego człowieka... niby sielanka! zaczęła nieporządnie odpowiadać Anna, mieszając to co widziała, co chciała zrobić, co sądziła i co się jej zdawało.
Widzenie się z Julią, rozmowa z nią, w ustach kobiety, której głowa zawsze czynniejszą była niż serce, przybrało dziwne rozmiary i charakter; zrobiła z niego scenę dramatyczną, przekręconą, uzupełnioną i artystycznie posztukowaną... Co szczególna, że własna Anny kompozycya, zmieszana ze wspomnieniem świeżem jeszcze, utworzyła dla niej nieprawdziwą prawdę, w którą jak najświęciej uwierzyła.
Dziobatka słuchała trochę niedowierzająco, ale dosyć sympatycznie.
— Wiesz co uczynię? dodała w końcu Anna: natychmiast najmę domek w alejach; ustroję go, przebiorę się za dzieweczkę prostą i jestem pewna, że księcia Józefa mieć będę, że mu się oczy otworzą... Elle est si commune!
— Czekaj! myśl lepsza daleko, przerwała przyjaciółka. Oddalić tę panienkę, a zająć jej miejsce... zastanie ciebie w jej miejscu, to się przyczyni do wrażenia; ona mu się już też znudzić musiała...
— Pst! pst! cicho! i tajemnica jaknajwiększa! Zobaczymy!
Potem trwały jeszcze długo narady i przyjaciółki rozeszły się w jak najszczęśliwszem usposobieniu, całując się serdecznie, co dowodziło, że jedna drugiej były w tej chwili potrzebne.




Przez kilka dni nic nowego nie zaszło. Julia przechorowawszy odwiedziny Anny i długie omdlenie, na usilne prośby pani Lagrange, która się obawiała, aby jej książe nie oddalił i za opieszałość się nie gniewał, postanowiła