Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pomywaczka.pdf/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, pomszczę się! pomszczę! cicho szepnęła Anna....!
Cała Warszawa nazajutrz podawała sobie na ucho zabawną historyę tej niespodzianki.




Równie wielkiego doznał zdziwienia starościc, gdy w urządzonym wykwintnie domku zamiast Juli zastał starą guwernantkę swej siostry, naiwnie przyjmującą cały ten zachód na swój rachunek, jako dowód wdzięczności rodziny! Z początku stał chwilę gryząc sobie usta, blizkim był wybuchu, ale zmiarkował, że w takich razach lepiej jest i rozumniej pogodzić się z losem i z uśmiechem przyjąć jego igraszkę...
— Jest to zdrada, której nie daruję nigdy! Jutro całe miasto szydzić będzie ze mnie... Stanę się pośmiewiskiem... to szkaradnie... to ohydnie...
Rozpłakana Francuzka, błogosławiąc go i okrywając epitetami najwyszukańszemi, pełna wdzięczności, której tak niespodziany odebrała dowód, wstrzymała starościca, przyjmując go jakby u siebie i nie dając mu się wyrwać czułym oświadczeniom, na które czuł, że wcale nie zasługiwał...
Nareszcie napiwszy się herbaty, zamyślony, kwaśny, ale znacznie ostygły, Zabielski powrócił do warszawy. Kazał pakować natychmiast i o świcie wyruszył do Paryża, nie pokazując się już nigdzie...
O Julii i o księciu wszyscy jakoś mówić przestali...
Nazajutrz, jak zwykle, książe pokazał się w swym ekwipażu w alejach, wesoły, spokojny, piękny jak Apollo. Oddał wizytę Annie, której w domu nie zastał; był u Dziubatej, która go przyjęła, mówiąc z nim o polityce, o wojnie, o przyszłym sejmie i pożegnała ceremonialnie; odwiedził na ostatku kasztelana winszując mu zbliżenia się do żony, co ten przyjął dosyć ozięble...
Wieczorem widziano go na reducie