Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
—   96   —

mu... Padnie nań plama, jakiéj w całych jego dziejach nie ma... Nie należałem nigdy do dworaków króla — ale dałbym życie, aby go ocalić. — Usłużysz ojczyznie, Kościuszko ci sam podziękuje, tłumy są roznamiętnione, wiem, co się gotuje, z czém się odgrażają...
Musisz dopomódz...
Dosyć długiego czasu potrzebował wojewoda, by mnie nakłonić; uległem wreszcie jego prośbom i rozumowaniom. Wymagał odemnie słowa i przysięgi, dałem jedno i drugie, uścisnął mnie, zdjął sygnet z palca i rzekł:
— Idź z nim do zamku, melduj się do króla a bądź ostrożnym... Rzeczy są po trosze przygotowane... braknie ludzi...
Jak pijany wyszedłem od wojewody, nie chętnie kierując się ku zamkowi.
Rozpowiedziano mi, któremi drzwiami, jakim kurytarzem i do kogo mam się udać... Pora była poobiednia. Na zamku pusto, na wschodach żywéj duszy, w przedpokoju od sali audyencyonalnéj siedziała gwardya i deputacya miasta, która króla strzegła. Król znajdował się w małym gabinecie. Ryx mnie do niego wpuścił, powiedziawszy wprzódy, z czém i od kogo przychodzę.
W chwili, gdym wchodził, czarno ubrana kobieta podżyła, poważnéj postaci, nieco do króla podobna wstała z kanapki i, popatrzywszyna mnie, do bocznego udała się pokoju.
Ze zwykłą sobie uprzejmością i uśmiechem, na który trudno mu się zdobyć było, przystąpił do mnie król.
Głos mu drzał. — Rozpytał się mnie, kto byłem, gdziem służył, zagadał o rodzinie Syruciów i o jéj dawności na Litwie, z pamięcią szczególną kilka naszych koligacyi przytoczył, oświadczył mi, że z zupełną ufnością przyjmuje pomoc moją, i kazał mi się udać za Ryxem... zwracając sygnet Niesiołowskiego...
W całéj postawie króla i mowie jego czuć było hamowaną trwogę i smutek, najmniejszy szelest wstrzy-