Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

raz mnie posłyszano. Szyba okna otworzyła się i głowa pokazała.
— Od króla! — pilno! rzuciłem w nią cicho.
Drzwi najbliższe otwarły się natychmiast. W kurytarzu stał ksiądz, był to kapelan prymasa. Zdawał się chcieć przejąć poselstwo, — odezwałem się, że to, co mam, tylko do rąk własnych oddać mogę.
Szliśmy więc razem.
W pokojach było ciemno. Szereg długi sal, przyozdobiony w obrazy, krzyże, godła, pusty, owiany jakimś chłodem murów zamkniętych przechodzić musieliśmy po rozesłanych dywanach, aż do gabinetu przy sypialni prymasa.
Kapelan zapukał i sam wszedł naprzód. Po krótkiéj chwili wpuścił mnie i drzwi zamknął.
Książę prymas, majestatyczna, piękna, arystokratyczna postać z bladą twarzą, rysów czystych i uspokojonych, siedział w ogromném krześle z książką na kolanach.
Miał na sobie tylko szeroką jedwabną suknią kapłańską, czarną z guziczkami purpurowemi. Zrzucona znać co tylko komża koronkowa i piuska purpurowa leżały obok na stoliku... Wzrok łagodny, pański, protekcyjny, arcykapłański zwrócił ku mnie i jął się we mnie wpatrywać. Zdziwiło go to znać, że nieznajomy człowiek przychodził w téj godzinie w poufném od króla poselstwie. Długo i ja na słowo zebrać się nie mógłem, alem w ręku trzymał papier i pudełko.
Prymas z twarzy mojéj zwolna oczy zwrócił na papier i rękę ku mnie nic nie mówiąc wyciągnął... Schyliłem się i całując ją, odezwałem się cicho, iż mi zlecono złożyć do rąk Jego Ekscelencyi i przynieść odpowiedź.
Lecz prymas nie zdawał się słuchać mojéj mowy, przysunął świecę stojącą na stole, rozerwał kopertę i zaczął czytać... Książka, którą miał na kolanach, zsunęła się na posadzkę. Pospieszyłem ją podnieść a mimowolnie rzuciwszy wzrokiem poznałem Tomasza à Kempis...
Gdym składając ją na stole zwrócił oczy znowu na czytającego, postrzegłem w jego twarzy zmianę tak