Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

w najlepszym humorze rozpowiedział zaraz, że mnie do klopu wodził. Dziadunio z ukosa na mnie spojrzał i namarszczył się.
— Nie poszedłem tam z dobréj woli, — rzekłem, winienem ciekawe widowisko mojemu przewodnikowi.
— I lepiéj było wcale nie iść — mruknął Mańkiewicz, tam się, słyszę, ateusze sami zbierają a my jeszcze do téj fiksacyi nie doszliśmy.
Zmilczałem... Oddawszy Drogomirskiego na pastwę Mańkiewiczowi, sam wyśliznąłem się na górę.
Nie czekając dłużéj, gdy mi ręka moja zupełnie już zabliźniona do służby czynnéj powrócić dozwalała, pierwszych dni lipca znalazłem się znowu między wojskowymi towarzyszami w obozie.
Po tém długiém a nieznośném próżnowaniu i włóczędze ulicznéj — zdało mi się, żem się do nieba dostał. Czułem się w swoim żywole... Miasto mi było obrzydło a życie w niém codzień stawało się przykrzejszém. Być może, iż i zawiedziona tak boleśnie miłość moja dla Juty przyczyniła się do tego obrzydzenia...
Mokronoski, Zajączek, Dąbrowski, którego podówczas Niemcem zwano, bo świeżo ze służby saskiéj wyszedłszy w istocie lepiéj mówił po niemiecku niż po polsku ale serce miał polskie i gorące, Adam Poniński, syn osławionego podskarbiego, (który już był rannym pod Szczekocinami i zmazał krwią plamę ojcowską) dowodzili wojskami mającemi bronić Warszawy.... Siły nasze były nie zbyt wielkie, znaczna część wojsk rozproszona, lecz dział nie brakło i rachowano téż na gwardyą mieszczańską Warszawy, duchem patryotycznym ożywioną.
Ukazanie się nieprzyjaciela w blizkości miasta poprawiło w niéj ducha, odwróciło umysły od tego ustawicznego marzenia o zdradach — rozżarzyło patryotyzm we wszystkich...
Sypały się ofiary... klejnoty, złoto, bielizna, szarpie, ślubne obrączki, nie jedna ostatnia łyżka srebrna, konie, wozy, co kto miał, co kto mógł. Król nawet, ogołocony z dochodów, zrujnowany długami, słał resztki sreber do mennicy... Bogatsi ludzie, których o