Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

Byłem w mieście wypadkiem, gdy dnia 13 lipca z działa stojącego pod Zygmuntem na Krakowskiém przedmieściu i na okopach strzelaniem dano znak do alarmu. Posypała się ludność z taką ochotą do boju, z takim pospiechem, weselem, jak na gody. Starszyzna ledwie ją mogła utrzymać, tak się to rwało wszystko, tak sypało na okopy. Ten różnobarwny tłum... między którym o czternastoletnich chłopców nie było trudno i o siwych weteranów... szedł jak na uroczystość.
Dnia tego Kościuszko objeżdżał właśnie okopy... i zdaje się, że ta zbierana drużyna więcéj może go rozradowała niż nowy przypływ wojska regularnego. Na zapale całego narodu a szczególniéj ludu najwięcéj on polegał. Łzy mu się w oczach kręciły.
Mieszczanie patrząc nań, wykrzykiwali rzucając czapkami, bo choć go który nie znał, po otoczeniu i po sławnéj sukmance poznawali.
Moje serce radowało się tém, żem mojego pułku Działyńskiego męztwo, pod Gołkowem okazane, powszechnie wielbioném słyszał. Lipnicki tam cudów dokazywał. Jakżebym był chętnie poszedł pod komendę Zajączka, choć go tam mało lubiło a nikt pono nie kochał — byle do swoich powrócić. — Nie kazano, słuchać więc musiałem.... Prawda, że choć ręki na temblaku nie nosiłem, alem nią dobrze jeszcze władać nie mógł.
Wiodło się pod Warszawą dość szczęśliwie, bo téż baczność była wielka. Nie dano Prusakom w Żegrzu mostu postawić i przedrzeć się na Pragę.
Artylerya téż nasza doskonale była ustawiona a o pruskiéj tego powiedzieć nie można, bo nas od niéj uszy mogły boleć i nic więcéj. Kule padały bezsilne albo nas nie dochodziły.
Około naszego obozu pod Mokotowem utarczki były ciągle, lecz bardzo mało znaczące.... Mieliśmy czas nawet zabawić się nieco i dać przybyłym z Warszawy ciekawe a podnoszące serca widowisko.
Kościuszko miał przy sobie batalion kosynierów krakowskich, który mu bardzo był miłym. Wiedząc o tém pani Zybergowa, wojewodzina brzesko-litewska,