Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   120   —

starym. W obozie panował taki zapał i dobra myśl, jak gdybyśmy już wroga za granicę wyparli...
W parę dni potém król pruski myśląc, że piórem więcéj dokaże niż armatami, przysłał trębacza z listem namawiającym do poddania się.
Rzeczą jest nie wątpliwą, ze dzielnéj obronie i dobremu rozporządzeniu winniśmy byli dotychczasowe szczęście nasze; trzeba tu jednak dodać to, co nam późniéj jawném się stało, że Moskale mieli rozkaz nie zbyt raźnego dopomagania Niemcom do zdobycia miasta, któregoby już im z rąk wydrzeć późniéj nie było można.
Warszawa dniem i nocą czuwała przysłuchując się, patrząc, odgadując, co się z nami dzieje. Latały posłańce, przybiegali ochotnicy, szły wozy z zapasami, a z pruskiemi kulami tak się ludzie oswoili, że trzaskowi ich przyklaskiwano tylko.
Zaprawdę, dni to były wesołe, jak nie pamiętam, a może mi one tylko takiemi się wydały po ciężkich poprzedzających je warszawskich dniach ulicznych burz i wrzawy.
Zajączek następnych dni zapalił im Wolę, począwszy od stodoły, którą kula porucznika Wrońskiego zażegła, Dąbrowski opanował Augustów (pod Wilanowem) i wysepkę Zawadzką, zdobywszy żywność i trochę amunicyi... słowem, Prusakom się jakoś wcale nie szczęściło...
Trudno mi jest dać wam pojęcie naszego a szczególniéj mojego życia w tych dniach, którebym mógł najszczęśliwszemi nazwać, gdybym na sercu nie miał bolu i tęsknoty po Jucie... Byłem ciągle czynnym, w szarmyclach na forpocztach ucierałem się nieraz, gdy nic pilniejszego nie było do roboty; zresztą na koniu ciągle, wożąc rozkazy między Zajączkiem, Mokronoskim, Naczelnikiem, Dąbrowskim i Warszawą życie pędziłem, patrząc się, jak wszystko zdrowym naówczas, pięknym patryotyzmem gorzało. Nie było ofiary, od któréjby się ktokolwiek wymawiał... I Kościuszki téż nie widziałem nigdy bardziéj ożywionym a lepszéj myśli niż teraz. Strzały pruskie nie dokuczały nam