Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

i, jakby się wstydził wczorajszego wywnętrzenia, smutny był i ponury. Już mu tego przypominać się nie godziło.
Wszystkie jego wspomnienia zwykle do jednéj odnosiły się epoki — reszta życia już jakby nie istniała, zabytą była i osłoniętą — jeśli mówił to tylko o kościuszkowskiéj... Wiedzieliśmy, że rok ten 1794 przeżył pomiędzy Warszawą a obozem — dla niego była to godzina jasna, jedyna godzina, w któréj wyczerpał wszystko, co życie dać może. — Z rzezią Pragi skończył się dlań ten żywot a rozpoczęło rozmyślanie i pokuta... Rok ten umiał na pamięć dzień po dniu, godzina po godzinie...
Ale téż oprócz losów żołnierza i kraju, w tym roku pono rozstrzygnęły się losy jego serca i szczęścia nadzieje.
Przez dość długi przeciąg czasu widywałem Syrucia co kilka miesięcy. Nie zmienił się nic a nic, nie starzał, zawiądł tak, że już się zdawał jakky piękną mumią, zasuszoną na zawsze. Ja miałem czas skończyć szkoły i rozpocząć uniwersytet... byliśmy z nim teraz w najlepszéj przyjaźni. W r. 1829 jadąc do Wilna, na parę dni wstąpiłem do Wierzbowni.... Kilka osób znalazło się tam właśnie, lecz z najpoufalszego kółka naszego.... Drugiego wieczora... gospodarz kazał przynieść po wieczerzy butelkę omszonego węgrzyna.... rozpoczęła się przy niéj niezmiernie ożywiona gawędka.
Syruć był tego dnia w usposobieniu, w jakiém go nigdy nie widziałem jeszcze, uśmiechał się, fajkę po fajce nakładał i dowcipował, a miał właściwy sobie sposób podżartowywania, z cicha strzelał jak z za płotu konceptem i milknął. — Sam się nigdy nie rozśmiał, owszem przybierał minę człowieka jakby zafrasowanego niezmiernie.
Przytomni żartowali sobie z zakochanego pana Pawła, pan Syruć nawet dopomagał.
— A! co mi to dziwnego, że wy sobie ze mnie żartujecie, panie kapitanie — zawołał Paweł — taki sucharek, co się nigdy w życiu nie uśmiechnął do kobiety i w oczy jéj nie spojrzał, któremu téż żadna ko-