Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
—   137   —

żył, aby twarzom się lepiéj przypatrzyć, i zajął miejsce w krześle, które mu braciszek kapucyński nagotował. Był to ks. ex-podkanclerzy Kołłątaj.
Wiele o nim słyszałem wprzódy i, gdy mi imię to Strzelbicki powiedział, jąłem mu się pilno przypatrywać. Twarz była niezmiernie życia pełna, acz zmęczona i jakby nalana. Oczy wypukłe patrzały bystrém pojęciem, wyraz ust ruchliwych nie był sympatyczny, czoło za to bystrą zdradzało inteligencyą...
Całość twarzy mogła się nie podobać, nie obudzić pociągu ku sobie — ale nie można jéj było obojętnym wzrokiem pominąć.
Gdy się obejrzał po przytomnych, począł zaraz głośno mówić.
— Twoje tedy zdanie, jenerale — zawołał — położenie kraju nie dozwala nam sobie słodkich pochlebstw prawić — przedewszystkiém prawdy trzeba i rozumu... Kto myśl dziś zbawienną tai, ten zdradza...
— Jam téż z moją nigdy się nie krył — odparł Zajączek. — Niech drudzy łudzą się sobie gładkiemi nadziejami — ja rzeczy widzę czarno i nie taję... Naczelnik jest człowiek zacny i czysty, ale zdolności jego nie odpowiadają stanowisku... Kokietuje króla, zdrajców, chce być ze wszystkimi dobrze... a tu surowości potrzeba, surowości nieubłaganéj, jakiéj nam przykłady stawi Francya.
Kościuszko nas pobłażaniem swém, wahaniem się, umiarkowaniem zgubi...
Jako żołnierz mam mu za złe, że siły swe rozdrabnia i rozprasza... gdy je skupiać należy i gromadzić.
— Święte słowa! — przerwał Kołłątaj — daremnie wpłynąć chciałem na niego... Człek słaby — powiem otwarcie, ograniczony... tam tacy Linowscy, Zakrzewscy, Niemcewicze... znajdą powolne ucho — my nie... ja nie... i ojczyzna zginie dla braku energii!
Słuchałem wyrazów tych z mojego kąta osłupiałyu Odezwać się naówczas przeciwko Kościuszce — temulubieńcowi narodu, i to w chwili, gdy okrył się sławą, heroiczną obroną Warszawy, było czémś tak zu-