Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.
—   138   —

chwałém, tak niesłychaném, żem zdrętwiał... Strzelbicki trącił mnie łokciem, spojrzał na mnie.
Tymczasem wystąpił ks. Majer.
Sławny on był i znany mi dobrze jeszcze z przygotowań do kwietniowego powstania. Słusznego wzrostu, żółty, z nieogoloną brodą, w sutannie obcisłéj, z wydętym nieco brzuchem i długiemi rękami, śmiałego wyrazu twarzy, zażywał tabakę słuchając Kołłątaja, pociągnął mocno, strzepnął rękę i podniósłszy ją prosił o głos.
Dano mu go zaraz.
— Prawdziwi patryoci nie potrzebują żadnego mandatu — rzekł — aby ratować ojczyznę. Gdy zdrowsze umysły złe widzą, powinny radzić na nie.
Na mdłe środeczki i łagodzące balsamy tu nie pora... suche gałęzie walić toporem, aby żywym słońca nie zasłaniały... Wody nie warzmy, słów nie marnujmy, do czynu dążmy...
Dowódzca nieudolny — precz z nim... król nam zawadza, pozbyć się go... arystokraci nam bróżdżą, przecie drzewa na szubienice jest dosyć...
Zdrajców wywieszać, łajdakom gębę zamalować, oddać ster rzeczypospolitéj w silne dłonie... Ot co jest do zrobienia. Mamy się wahać...
Kołłątaj zaczął pod koniec mowy téj ręką trząść i śmiał się.
— Stój, księżuniu... na miłość Boga, te rzeczy się wśród ulicy nie głoszą...
— Nie jesteśmy w rynku — odparł Majer.
— Jak prawie — szepnął Kołłątaj oglądając się.
Nego majorem, ja Majer! — rozśmiał się ksiądz — na ulicy, w ryku, w kościele, trzeba te rzeczy prawić, aby ludowi oczy otworzyć, aby zdrowe zasady propagować. We trzech ani we czterech nie dokażemy tego... a tu należy rewolucyą zrobić w rewolucyi.
Raz z tymi, z pozwoleniem, parszywymi owcami skończyć a stado ocalimy.
Zajączek się obejrzał ruszając ramionami.
— Za gorąco mówi zacny nasz ks. Majer — ale prawdę. Rewolucya z komplementami...