Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
—   140   —

my, to darmo! Nim się drugie bożyszcze ulepi, kraj zginie, chwili nie ma do stracenia...
Rewolucya ma swe prawa.
— Dobrze mówi! potwierdził ks. Majer — smutna to rzecz ale pierwszy obowiązek pozbyć się tego, co szkodzi... Zdrajców nie żywić i tych, co ich oszczędzają, nie cierpieć... Salus reipublicae suprema lex.
Kołłątaj niby przekonany zmilczał.
— Nie zaprzeczam wysokich cnót i pewnych zdolności Naczelnikowi, dorzucił Zajączek, inżynier z niego dobry, na naczelnego wodza energii za mało. Nie jest to człowiek rewolucyi, choć dobry jenerał. Tu trzeba na czele wojskowego razem i męża stanu... inaczéj, oszczędzając, łagodząc, pieszcząc się — zginiemy...
Zmilczano, we mnie kipiało...
— Na to się wszyscy godzimy — odezwał się po przestanku ex-podkanclerzy, iż jest źle — nie ma tylko zgody, jak radzić na to...
— Dwóch dróg, odparł Taszycki, nie widzę... jest jedna: trzeba obalić, co złe, a dobre w jego miejscu postawić. Dyktatury potrzeba w silnych dłoniach... To nie zabawka... tu idzie o życie...
Prusacy ustąpili, lecz wielkopolskie powstanie padnie, z drugiéj strony ciągną Moskale siłą znaczną... Warszawie zagraża głód, dowozy są wstrzymane... pieniędzy brak... a partya króla i dworska coraz śmieléj podnosi głowę. Co jest jeszcze niedowieszanych zdrajców, spiskuje... co bogatsze i mogłoby służyć ojczyźnie, pouciekało za granicę... duch upada... nie robimy nic...
Nieznajomy człek wyszedł z kupki na boku i począł cichym głosem:
— Z Kościuszką przecież rozmówić się można... i powiedzieć mu... co ma czy nic...
— Nie posłucha — przerwał Kołłątaj... słaby dla złych a w słabości swéj uparty... co chwila mi grozi, że wszystko rzuci i ustąpi... Co poczniemy...
— Hm — odparł Zajączek — gdyby to uczynił, moglibyśmy się może obyć bez niego...
Słuchaliśmy ze Strzelbickim, niemi oba; uważałem,