Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
—   167   —

chyba na wygnanie — był tylko wybór ze trojga niewoli...
Nie miałem tu co czynić, dom mnie ubogi ciągnął ku sobie — na wsi jeszcze nigdzie tak nieustannie, widomie, boleśnie, ucisk nie dosięgnął. Są chwilę, że na niebo nie przez kraty spojrzeć można, — że się czuje swobodny wiatru powiew i śpiew wolnego ptaka i choć cudzą — natury widzi swobodę. — Zdało mi się, że tam codziennego uniknę widoku obcych twarzy, gróźb, naigrawania...
Mańkiewicze także, przebywszy tu długi czas w ciągłéj obawie i niepewności, — chcieli powracać na Litwę.
Warszawa była jak trumna...
Trochę życia odezwało się na zamku, bo tam jeszcze Suworów z uszanowaniem jeździł a skrwawionego rzezią Pragi bohatera z brylantowym wieńcem na szyszaku król niezmiernie czule przyjmował. Jenerał zaś czcił w nim majestat pomazańca Bożego i bił przed nim pokłony...
Wiedzieliśmy, że na zamku teraz nie tajono się wcale z narzekaniami na rewolucyą, rewolucyonistów, na Kościuszkę nawet i patryotów. Rodzina króla zabiegała około Rosyan, ażeby dawne u nich łaski odzyskać, szerząc się z opowiadaniem ucisków, jakich doznawała, i wycierpianéj doli.
Trudno było wyjść w ulicę, wszędzie panował żołnierz... oficerowie zalegali kawiarnie, rosyjskie warty przebiegały miasto... za lada co wieszano, ścinano, więziono i wysyłano, bo i smutek buntem się nazywał. Ludność spokoju i pociechy szukała po kościołach... te były pełne ciągle... a nieraz jęk i łkanie przerywały nabożeństwo...
Zacząwszy z domu wychodzić, o Jutę zapytać nie śmiałem, tém mniéj pójść do niéj. — Niespokojny kręciłem się po mieście, przechodziłem pod jéj oknami niby przypadkiem, sam się przed sobą tłumacząc... i kłamiąc konieczność téj drogi.
Jednego dnia, gdym tak błądził, pochwycił mię za rękę Michał, narzeczony Juty. Biedny chłopak zmieniony był bardzo, i w twarzy jego malował się dzie-