Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

cięcy, nieposkramiany smutek i ból. Przywitałem go zmięszany.
— Mój panie poruczniku, rzekł, jeśli go mogę prosić... niech pan ze mną pójdzie do panny Juty.
Zdziwiłem się niezmiernie temu żądaniu.
— Proszę pana, dodał Michał — od téj nieszczęśliwéj Pragi już zupełnie straciła zdrowie i ochotę do życia. Nie ma na to rady, siedzi, płacze albo psalmy czyta. Sprowadziłem doktora, powiada, że chora, że bardzo źle jest. Niechby się choć rozerwała. Ja, choć Bóg widzi kocham pannę Jutę, ale ja jestem prosty człowiek, ani powiedzieć, ani pocieszyć jéj nie potrafię. Bywało z panem całemi godzinami rozprawiała. Teraz sama jedna siedzi w oknie i męczy się. Chodź pan do niéj.
Ciągnął mnie za rękę.
— Najchętniéjbym poszedł, panie Michale, rzekłem, lecz ona sama może sobie tego nie życzy. Rozumiesz to, że są w życiu chwile, gdy człowiek chce i potrzebuje być sam.
— Jakżeż nie — odparł Michał, a no dosyć téj samotności. Już i doktor mówił, że potrzeba rozrywki. A jaka tu teraz rozrywka, kiedy nie można nosa wytknąć, żebyś Moskala nies potkał.
Spuścił biedak głowę.
— Chodź pan, powtórzył — ja to się tam pójść boję, ale ona pana lubiła. Ja nie jestem edukowany, ze mną nie ma co pogadać chyba z rzemiosła.. a tego ona nie lubi.
Zmięszany szedłem za Michałem, którego dobre serce szukało we mnie lekarstwa dla téj, którą kochało.. Michał miał klucz od czeladniéj izby, weszliśmy więc nie pukając... poprzedził mnie on i oznajmił.
Słyszałem zdziwienie, z jakiém Juta przyjęła to oznajmienie narzeczonego, który jéj tłumaczył, że mnie spotkał i przyprowadził.
Wszedłem więc. Juta siedziała czarno ubrana w oknie. Twarz odsłoniona dozwoliła mi teraz dojrzeć strasznéj, groźnéj zmiany rysów, która zwiastowała niszczącą chorobę. Oczy miała wpadłe a gorączkowo świecące, na twarzy dwie ciemne plamy, usta blade..