Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

szcze, nieostygłe nadzieje, a towarzyszyło jéj obejście się Moskali z krajem tak okrutne, iż wszystko, co żyło, jakby jednym głosem zawołało — Lepiéj ginąć niż ścierpieć takie upodlenie i niewolę!
Nigdzie może wypadki te nie uczyniły takiego wrażenia jak u nas w wojsku... Mówiono o rozpuszczeniu go, o uszczupleniu, o rozesłaniu po kraju, o gwałtowném wcieleniu do wojsk rosyjskich...
Pomimo nadzwyczajnéj pilności władz rosyjskich — spisek się zrodził ze dniem rozbioru prawie... We wszystkich jedna myśl się powtarzała — powstanie... wojna... Nikt sił nie rachował, była konieczność ratowania honoru narodowego jeśli nie ojczyzny. Potrzeba było we krwi zmyć hańbę tych ludzi, co podpisali wyroki na własny kraj...
Jak drgnienie elektryczne przebiegło wszystkich...


„Miałem naówczas lat dwadzieścia dwa, nie mógłem więc być przypuszczonym ani do narad, ani do tajemnicy żadnéj, ale duszą i sercem należałem do stowarzyszenia wszystkich moich kolegów, oczekujących tylko znaku do walki. — Nie wiem, czy dla Moskali widoczne były jakie przygotowania, dla nas zaś były one jawnemi...
W połowie marca już w Moskalach konsystujących w Warszawie znać było jakąś trwogę i nadzwyczajne środki ostrożności, przedsięwzięte dla utrzymania porządku w stolicy...
Mieszczanie chodzili chmurni, jakby się nie znając i nie poznając w ulicy a rzucając ku sobie jakiemiś porozumiewającemi się oczyma — między wojskowymi a nimi znalazły się niespodziane znajomości i przyjaźń nie bywała...
Stałem naówczas kwaterą przy Miodowéj ulicy w domu Karasia, gdzie mi krewni Mańkiewicze dali pokoik na górze. — Stary Mańkiewicz zjechał był tu dla leczenia się na oczy, towarzyszyła mu żona, a że choroba była uparta, już rok tu przebywszy i nawyknąwszy do miasta, nie myśleli go opuszczać. Mań-