Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

— A milczże, zaklinam! — stukając o stół ręką, przerwał stary — chłopak chodzi, słucha może podedrzwiami a ty głos podnosisz jakby naumyślnie. — Powie dyskursywe stróżowi, stróż łajdak szpieg... to nie ulega wątpliwości. Z oczów mu patrzy źle... a dom zgubić łatwo, mogą nas wszystkich wywieść na Sybir.
Przestraszony zamilkłem dając sobie słowo, że ust nie otworzę. Szambelan wciąż szeptał, lecz z nadzwyczajną ostrożnością i, gdy chłopak wchodził, natychmiast rozmowę zmieniał, zwracając ją na nabożeństwo u Kapucynów.
Wieczór przeszedł na komentowaniu tych wiadomości i konjekturach najrozmaitszych... starzy, zobaczywszy mnie milczącym, rozgadali się szeroko, tak żem się dowiedział niespodzianie wielu szczegółów dla mnie ciekawych, o których wprzódy wyobrażenia nie miałem.
Szambelan i stary wtajemniczeni byli doskonale w roboty emigracyjne Kościuszki, Potockich i Kołłątaja, wiedzieli o bytności Zajączka w Warszawie, którego Igelström z rąk wypuścił, o spisku szerzącym się po całym obszarze dawnéj Polski.
Mańkiewicz był tego zdania, iż trzeba mu było dać dojrzeć dobrze i że Madaliński wyrwał się zawcześnie, tak że przepadnie i cała praca w łeb weźmie, bo ludzie nieprzygotowani.
Szambuś nie podzielał tego zdania.
— Na miły Bóg, albo teraz lub nigdy, — rzekł kończąc kaszę, którą mu gospodyni nakładała bez miłosierdzia na talerz... wojsko całe już wie, co ma czynić. Obywatelstwu dano znać przez ludzi zaufanych; późniéj, gdyby rozbroili resztki żołnierza, powstanie jużby się nie miało o co oprzeć.
U nas zresztą, jak tylko czas dać do rozmysłu, spełznie wszystko na niczém.
Rozeszliśmy się późno a Mańkiewicz jeszcze na dobranoc powtórzył mi, żebym się miał na baczności, bo na pułk Działyńskich Moskale szczególniéj mieli oko...
Jak świt byłem w naszych koszarach...