Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

Szambuś wstał i zbliżył się téż do mnie.
— Kawalerze kochany, odezwał się, ja, tak dyskursywe, na przypadek dla informacyi powiem ci, — nie żebym się do czego chciał mięszać... ale... wierzaj mi tak... dyskursywe tylko... powiem ci... że... tego (tu się pochylił do ucha mego) w kamienicy ambasadora tylne wyjście trzeba mieć... na oku.... hm!
To powiedziawszy, odskoczył, zbliżył się do mnie znowu i tak samo mi szepnął.
— Szanuję kościół, ale z Kapucynami porozumieć się — hm! — bo to naprzeciw Igelströma — punkt — wielkiéj importancyi — hm.... Tak, dyskursywe.
Odprowadzany aż do drzwi poszedłem. Ledwiem do koszar dobiegł, zawołano mnie do kapitana Mycielskiego. Między innemi wyznaczony zostałem w środę do zajęcia stanowiska właśnie około Kapucynów, naprzeciwko pałacu, w którym stał Igelström, niedaleko od mieszkania dziadka, mając polecenie śledzenia, kto będzie wchodził i wychodził i gdzie posłańców wyprawią. Było nas dokoła rozstawionych tak kilkunastu, ale po cywilnemu, bez mundurów.
Szambuś doskonale odgadł, bo już naówczas dowiedziałem się, że nazajutrz rano rozpocząć się miało od napadu na tę główną kwaterę.
W przódy jeszcze, nim zająłem mój post w izdebce u szewca, z któréj okna doskonale bramę i furtkę widzieć mogłem, musiałem pobiedz z kartką do Juty.
Było tylko co z południa, gdym do nich zapukał. Sama mi otworzyła. Warstat pustował, czeladzi nie było nikogo, w trzeciéj izbie właśnie Wawerska zastawiła była obiad, gdym się zjawił.
Juta była blada... oczy się jéj tylko paliły, a miała oczy dziwne, bo się w nich barwa mieniła. Bywały szare, niebieskie a czasem ciemno-szafirowe, bledły i ciemniały, gdy się uspokoiła lub rozgorączkowywała i jak twarz jéj stawała się białą albo karmazynową od zapływającego rumieńca, tak te źrenice wielkie, czyste... mieniły się cudownie. — Popatrzyłem na nią, była zmęczona widocznie, — niespokojna, ręce jéj drzały a wzrok pałał.... Zaryglowałem drzwi