Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

trupa w ulicach, kilka tysięcy więźniów pod strażą mieszczan.
— A król? zapytałem.
— Neutralnie się zachował na zamku! rozśmiał się Bernardyn, — ale przebył chwilę nie wesołą... Patrzaliśmy na to, jak mu gwardye z zamku uciekały do miasta, jak wybiegł, żeby je zatrzymać, i jak go Leszczyński potrącił uchodząc... a powiedział mu, słyszę, chcącemu zatrzymać, że ojczyzna go woła a na głos jéj głuchym być nie może.
— Więc zwyciężyliśmy! zawołałem radośnie.
— Tak! tak! potwierdził stary, byle tylko Prusacy nam się do Warszawy nie wpakowali. Odpoczywaj i bądź spokojny!
Mutig tymczasem rękę mi krajał i zszywał i obchodził się z nią po barbarzyńsku, ale taką radość miałem w duszy, żem prawie bólu tego nie czuł. — Chociaż od wyjścia z koszar nic w ustach nie miałem, siłą jakąś dziwną trzymałem się nie wiedząc o głodzie.
Na myśl mi przyszli Mańkiewicze a zaraz po nich Juta, co téż z niemi, co się z nią działo? Trudno mi było spoczywać tu w refektarzu bernardyńskim, mając gdzieindziéj schronienie.
— Mój ojcze, odezwałem się do starego, macie i będziecie tu mieli kogo pielęgnować; ja, dzięki Bogu, mam krewnych niedaleko i schronienie, po co drugim potrzebne zajmować miejsce, puśćcie mnie...
— Dokąd? zapytał stary.
— Na Miodową ulicę, odpowiedziałem.
— A no tam jeszcze się Moskale bronią i przez strzały a ogień przejść nie można.
— Nie, rzekł Mutig, — na tyłach sam ogień... zdaje się, że już Igelströma wykurzyli i walka koło pałacu Rzptéj.
— Gdyby mi kto iść dopomógł, odezwałem się.
— Leżałbyś, gagatku! burknął stary Bernardyn, — jeszcze ci niańki trzeba i betów... a nie łaska z drugimi na słomie obok tych, co jak ty za ojczyznę krew lali!
Zawstydziłem się, ale surowy ton starego trochę mnie zabolał, poczuł to znać i zaraz złagodniał.