Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

— No, no, rzekł, — bądźno cierpliwym, zrobi się wszystko powoli. Tu pierwsza rzecz, jak najwięcéj ludzi uratować, nie ma czasu pieścić.
Musiałem milczeć. W czasie opatrywania namęczył mnie felczer, ale koniec końcem ręka ściśnięta jakoś zdała mi się więcéj moją — czucie wracało. Postanowiłem spróbować choć podźwignąć się z posłania i dokazałem tego. Nogi mi się chwiały, alem stał... Spojrzałem po sobie. Wyglądałem okropnie. Mundur był poszarpany, odarty, zbłocony, postrzelany... miejscami wisiały z niego powyrywane kawały... zimno mi chodziło po kościach.
— Mój ojcze, odezwałem się opierając na pałaszu, który przy sobie znalazłem, — mój ojcze, od czwartéj z rana w ustach nic nie miałem...
Bernardyn zamruczał coś.
— Cóż ja ci dam, moje dziecko? zapytał patrząc na felczera, nie zaszkodzi kieliszek wina...
— I kawałek chleba, dodał felczer, — żołnierzowi nie zaszkodzi, bo o rosołach nie ma mowy. Drugi dzień już jak pewnie w całéj Warszawie żadna gospodyni nie zastawiła nic w kuchni, chyba Tremo dla króla jegomości.
— Tego pani jenerałowa musiała chyba jak dzieciątko łyżeczką karmić, rzekł Bernardyn, boby w ręku jéj sam nie utrzymał, takiego mu strachu napędzili... A miał gości do licha, bo c obyło w mieście zdrajców, wszystko pod jego skrzydła tulić się poszło. Ożarowski, Ankwicz, Moszyński, Zabiełło, Kossakowski, Masalski... wszyscy tam siedzą... dobrze, że ich wiadomo gdzie szukać.
Postawiwszy światło ksiądz poszedł po wino i chleb; siadłem na znalezionym stołku... Nadszedł posiłek a nawet talerz rosołu z przeszłych dni znać zachowanego...
Jak mi się to wydało po długim głodzie — opisać tego nie potrafię; nigdy w życiu żadne jadło i napój nie zdał mi się tak smacznym, tak nadzwyczajnie wonnym i doskonałym. Czułem, jak mi krew żywiéj po żyłach obiegać zaczęła, jak wstępowała siła we mnie... Mógłem już śmiało iść. Wstałem, aby sta-